W piątek – zaraz po deszczu odkrylismy w Doha
park. Trzeba przyznać, że zajeło nam to troche czasu. Na usprawdiedliwnie
dodam, że nie można tam jeździć na rowerze, i że nie było nam do niego po
drodze – teraz juz jest i mysle, że zawsze będzie – zwłaszcza że idzie jesień
(nigdy nie przypuszczałam, że będę wypatrywac końca lata i wyczekiwać jesieni i
zimy – swiat bywa zaskakujący). Powietrze się oczysciło, temperatura
spadła do 30 stopni, pachniało trawą i przyjemnie było wziąć pełen, głeboki wdech.
Ludzie przechadzali się usmiechnięci ( niektórzy też wybrali się na spacer
melexem ), dzieciaki wdrapywały się na górkę- żeby zaraz się z niej sturlać lub
zbieć – osiągając przy tym apogeum radosci. Dziewczynom rozwiewały im się przy
tym „mini” abaje ( odzienie kobiece zasłaniające ciało ) i skrzętnie ułożone
husty na głowach chłopców. Robiły mostki, kółka graniaste, grały w berka. Nie
ma najmniejszej watpliwosci, że dzieci na całym swiecie sa takie same.
Oczywiscie nie obyło się bez absurdów i odrobiny kiczu – z cyklu góralska chata
w której można zjesć gofra i fotele w kształcie filiżanek do picia kawy przy...
udawanym picecu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz